Don't push your luck too far...

Jak powiedział kiedyś jeden ze współczesnych aktorów: "nauczono mnie, jak osiągnąć sukces, lecz nie nauczono, jak sobie z nim radzić". Słowa te można chyba odnieść do niezliczonej ilości osób,
Jak powiedział kiedyś jeden ze współczesnych aktorów: "nauczono mnie, jak osiągnąć sukces, lecz nie nauczono, jak sobie z nim radzić". Słowa te można chyba odnieść do niezliczonej ilości osób, które swego czasu stanęły na szczycie świata tylko po to, żeby z hukiem z niego spaść. Jedną z nich był George Best, cudowny technik, niezwykły sprinter i przede wszystkim supersnajper. Prócz ponadprzeciętnych umiejętności odznaczał się również niezwykle przebojową osobowością, co natychmiast podchwyciły media, które zrobiły z Besta jednego z pierwszych piłkarskich celebrytów.

Dzisiaj to nikogo nie dziwi, ale w latach 60., w czasach, kiedy na koszulkach piłkarskich nie było ani jednego logo sponsora, a futboliści wcale nie zarabiali niebotycznych sum, pieniądze z reklamy telewizyjnej były ogromnym zastrzykiem gotówki. A Georgie jak na ówczesne standardy z mediami się bardzo przyjaźnił. Przynajmniej do czasu, aż nade wszystko nie przełożył uwielbienia do alkoholu. 

Jego życie to dość standardowa i wielokrotnie opowiadana historia staczania się wielkiego człowieka, choć tym razem zamiast gwiazdy rocka czy gangstera mamy piłkarza i to w sumie największa zaleta tego obrazu, bo koniec końców dobrych produkcji o futbolu nie ma za wiele. 

A ten film jest naprawdę dobry i to pod właściwie każdym względem. Aktorsko świetnie zagrany, przez między innymi znanego z "Gry o tron" Jerome'a Flynna, który wcielił się w Bobby'ego Charltona, tu również ukazanego jako postać dramatyczną. Aczkolwiek najważniejsze jest i tak to, że John Lynch podołał wiarygodnemu przedstawieniu tytułowego bohatera. Georgie w jego wydaniu nie jest taki radosny, charyzmatyczny i przebojowy jak ten prawdziwy, ale za to Lynch sprawdza się w scenach dramatycznych, potrafi swoją grą pokazać presję, jaka ciążyła na tym piłkarzu, więc mimo iż jego kreacja odbiega od rzeczywistości, to w moim mniemaniu jak najbardziej jest udana. Dodatkowo trzeba podkreślić, że aktor również fizycznie się sprawdził. To zapewne zasługa też zdjęć i montażu, lecz sekwencje sportowe nagrane specjalnie na potrzeby filmu idealnie się zgrywają z materiałami archiwalnymi, tworząc spójną całość.

I w tym momencie warto zwrócić uwagę, że "Best" ma ten element, którego zabrakło chociażby w "United"  – mowa o futbolu. Nie zapomniano ukazać meczów piłki nożnej. Widz ma okazję zobaczyć, jak Best czarował piłką za swoich najlepszych lat, jak piękne bramki strzelał, jak dramatyczny był finał Pucharu Europy z 1968 roku. Ta cała wirtuozeria i czar atmosfery widowiska sportowego jest właśnie tym, co ten piłkarz zaprzepaścił, więc nie wyobrażam sobie, jak bez tych może nie licznych, ale za to fachowo pokazanych sekwencji meczowych, może istnieć film o futbolu. 

Klimat epoki tamtych czasów buduje również świetnie dopasowana muzyka. W odpowiednich momentach dobre wibracje zapewniają nam Beach Boys, lecz wisienką na torcie jest kapitalny kawałek Roda Stewarta, który słowami i przejmującą gitarową solówką idealnie odzwierciedla sytuację w filmie, a uzupełniony o nostalgiczne zwody Besta przed policją tworzy niezapomniany, wręcz mistrzowski punkt kulminacyjny filmu.

Choć jakby tego było mało, cała opowieść przedstawiona jest w formie retrospektywy, co ułatwia refleksję nad zdarzeniami, a jednocześnie daje nadzieję na poprawę i kolejną szansę wyjścia na prostą. Film został nakręcony jeszcze za życia piłkarza, więc reżyserka nie tworzy z Besta jakiegoś symbolu, nie przesadza w udręczaniu go, czy wynoszeniu na piedestał. Główny bohater jest pokazany bardzo swojsko jako człowiek, którego nikt zawczasu nie powstrzymał przed autodestrukcją. Kiedy na napisach końcowych pojawiają się urywki z prawdziwym już, 50-letnim Bestem, przygotowującym się do ślubu, mamy poczucie, że wszystko skończyło się dobrze, podczas gdy faktyczne zakończenie tej historii dopiero kilka lat później dopisało już samo życie.

Także mogę uczciwie powiedzieć, że "Best" to taka nieznana perełka wśród filmów o piłce nożnej. Dla wszystkich kibiców, nie tylko fanów Manchesteru United, seans jest obowiązkowy, a i pozostali kinomani mogą odnaleźć tu fachowo zrobiony i poruszający dramat obyczajowy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones